Kontakt

Garncarnia – nasze miejsce na ziemi…

„Istota tkwi w umiejętności angażowania wszystkich zmysłów do opanowania żywiołów: ognia, wody, w tym gliny. Garncarnia to nasze miejsce na ziemi. Z ziemi, z gliny je tworzymy. Stawiamy piece garncarskie, palimy w nich drewnem, toczymy na kołach garncarskich. Zapraszamy wszystkich z pasją i poszukujących i tych, którzy już ją odnaleźli”

Z Martą Florkowską i Pawłem Szymańskim z Węgorzewa (Warmia-Mazury) rozmawia Mamadou Diouf z Narodowego Instytutu Kultury i Dziedzictwa Wsi.

 

Co Was skłoniło do tego garncarstwa, jako sposobu na życie?

 

Paweł – Ponad 20 lat temu zostałem bez pracy. Musiałem się odnaleźć zawodowo, a że potrafiłem ręcznie wykonywać różne rzeczy, udałem się do Muzeum Kultury Ludowej w Węgorzewie, gdzie zostałem „przygarnięty” przez panią Dyrektor. Chciałem zostać cieślą, bo na tym się najbardziej znałem. Dowiedziałem się jednak, że jest pracowania ceramiczna, gdzie pracowały wyłącznie kobiety i brakowało garncarza. Wtedy rozpoczęła się moja przygoda z garncarstwem. Zrobiłem kurs, otrzymałem dyplom ceramika i dwa lata później zostałem członkiem Stowarzyszenia Twórców Ludowych. Po czterech latach objąłem kierownictwo pracowni i poznałem Martę, która namówiła mnie żebym założył własną działalność gospodarczą. Moja pracownia funkcjonowała już od dłuższego czasu, ale nie jako firma, tylko miejsce, gdzie odbywały się warsztaty. W tamtym czasie kilka razy wyjeżdżałem na Litwę, gdzie znalazłem swojego mistrza – autentycznego garncarza. Tak mniej więcej od 2005 roku, pracownia zaczęła funkcjonować już jako Garncarnia – garncarstwo etniczne. Od wielu lat jesteśmy małżeństwem i pracujemy razem wspólnie prowadząc to, co nazywa się Garncarnią. Jest to specyficzne przedsięwzięcie, niewiele mające w sobie z tej bardzo tradycyjnej definicji garncarstwa, jako sposobu wytwarzania ceramiki i jej sprzedawania. Zachowaliśmy oczywiście tradycyjne metody pracy, ale jeżeli chodzi o samo funkcjonowanie pracowni, zarabiane pieniędzy czy codzienne życie, to jest już całkowicie różne od tego, jakie wiedli dawni garncarze. Mamy szerokie kontakty w Polsce, jeżeli chodzi o inne pracownie, bo prowadząc warsztaty, wykształciliśmy wielu ludzi w tym kierunku. Mamy też znajomych, którzy są profesjonalnymi garncarzami, ceramikami, garncarzo-ceramikami i widzimy jak funkcjonują, bo nie ma praktycznie dwóch takich samych pracowni, które powielałyby model działania.

 


A jak było w przypadku Pani Marty, czy było jak z dzieckiem, które rodzice przyprowadzają do nauki gry na skrzypcach?

 

Marta – U mnie to był absolutny przypadek życiowy, bo z wykształcenia jestem Wschodoznawcą Europy Środkowej -Wschodniej, ale ciągnęło mnie na Mazury. Trafiłam do Muzeum Kultury Ludowej, gdzie organizowano wolontariat i przez miesiąc tam pracowałam W ten sposób trafiłam do pracowni, nie mając absolutnie żadnego doświadczenia, jeśli chodzi o ceramikę. Wszystko, czego się nauczyłam, zawdzięczam współpracy z Pawłem i naszym peregrynacjom garncarskim. Jestem raczej humanistką zainteresowaną w ogóle kulturą, sztuką, ale zawodowo pracuję, od 11 lat, w organizacjach pozarządowych. Jestem przyzwyczajona do szukania nowych rozwiązań w życiu, bo na tym też polega nasza praca w pracowni.

 

Jak przygotować glinę? Czy łatwo samodzielnie pozyskać glinę z ziemi, czy jednak lepiej kupić u producenta?

 

Paweł – Glina to prosta, a jednoczesne skomplikowana sprawa. W zależności od tego, jaką drogę wybieramy sobie w garncarstwie współczesnym, wybieramy materiał na którym chcemy pracować. Żadna z tych glin nie jest ani lepsza, ani gorsza. Glinę można przygotować samodzielnie, pozyskując ją z naturalnego złoża, tylko do tego jest potrzebna wiedza, która jest teraz bardzo rzadka. Tego uczymy więc w naszej pracowni, jak łopatą wykopać glinę, by potem zrobić z niej garnek. Obecnie, tak jak w wielu dziedzinach odtwarzanego rzemiosła, czy to będzie metaloplastyka czy tkactwo, część tych działań uległa dość silnemu uproszczeniu i skomercjalizowaniu. Potrzebne są już zestandaryzowane materiały, które można łatwo nabyć w mieście: piec, program, wiele gatunków gliny, dodatkowych materiałów związanych ze szkliwieniem, barwieniem i wszystkie zestandaryzowane narzędzia.
Druga grupa pracowni, których jest bardzo mało, wybrała trudniejszą drogę pracy z materiałami naturalnymi, niepowtarzalnymi, specyficznymi dla danej okolicy. W tym przypadku trzeba umieć wypracować sposób na obróbkę gliny, która będzie się różnic od tej z Grecji czy Rosji, decydują o tym niuanse techniczne. Podsumowując, powiem, że jest to łatwy sposób, jeżeli chodzi o technologie przygotowania tej gliny, jeżeli mamy odpowiednie warunki, czyli pracownię, która posiada przestrzenie technologiczne. Taką glinę można, bez problemu, przy pomocy własnych nóg, uzdatnić i te naczynia wykonać.
Marta – Reszta to kwestia uniezależnienia. W naszej pracowni potrzebne są: prąd i woda, ale mamy też proces technologiczny ustawiony pod kątem nowoczesnej produkcji – piec elektryczny. Gliny nie kupujemy, ale szkliwa musimy kupować, chociaż mało ich używamy.
Drugi ciąg technologiczny jest ustawiony całkowicie na samodzielną produkcję, kończy się wypałem w piecu opalanym drewnem i używaniem gliny uzdatnianej w naturalny sposób, mającej bardzo dobre właściwości. To jest jednak bardzo pracochłonne, bo trzeba pracować w cyklu sezonowym.

 

Czy oryginalność twórcza może zaistnieć tam, gdzie materiały i narzędzia pracy są zestandaryzowane?

 

Paweł – Niestety, niesie to ze sobą pewną unifikację produktów. Od Madrytu do Moskwy, kiedy się sprawdza w Internecie, te pracownie, które bazują na ogólnodostępnych materiałach i narzędziach, mają dość upodobnioną produkcję.

 

W jaki sposób glinę „przyczepia się” do koła?

 

Paweł – Nie trzeba jej przyczepiać. Ze względu na specyficzną mikroskopową budowę, glina ma silne właściwości przylepiające. Są silne oddziaływania między mikrocząsteczkami gliny a wodą, które powodują, że sklejają się jak dwie powierzchnie mokrych szyb. Lepkość gliny polega właśnie na tym, że wykorzystuje się specyficzne właściwości jej budowy mikroskopowej, dodaje wodę, która to wszystko scala. Lepkość jest więc naturalnym zjawiskiem. To pytanie pokazuje, jak cywilizacja całkowicie odeszła od natury rzeczy (śmiech).

 

Na czym polega centrowanie i odpowietrzanie gliny?

 

Marta – Zacznę od odpowietrzania. Glina musi być w całej swojej masie homogeniczna, bez żadnych elementów obcych, bo my przywiązujemy dużą wagę do jakości tego materiału, to daje komfort pracy. Wyciśnięcie powietrza z masy jest po to, żeby w czasie toczenia nie było tego elementu. Później też jest to bardzo ważne, bo powietrze w masie, w czasie wypału, może spowodować rozsadzenie ścianki naczynia, co jest niebezpieczne w piecu. Piec na drewno jest bardzo specyficzny i weryfikuje umiejętności toczenia, dodam, personifikując, że piec „zwraca uwagę” na równość grubości ścianki, tak jak i dna naczynia. Piec elektryczny akurat tego nie weryfikuje, jest mniej wymagający, bo tam można wszystko zaprogramować. Każdy nieidealny wyrób, taki jak np. prace dzieci, można do pieca elektrycznego włożyć.
Centrowanie natomiast to wstawienie bryły w jednej osi obrotu, równo na kole tak, żeby można było rozpocząć toczenie. Jeżeli ktoś na początku nie potrafi centrować, tak właśnie było w moim przypadku, potrzebny jest nauczyciel podczas późniejszych, kolejnych etapów toczenia. Wiadomo też, że ważną rolę odgrywa tutaj aspekt siłowy i mężczyźni mają trochę łatwiej. W związku z tym, że na naukę do nas przychodzą przede wszystkim kobiety, pokazujemy różne, skuteczne sposoby centrowania.

 

Na jakim kole pracujecie?

 

Marta – Do koła kopanego mamy dodany silnik. Planujemy kupić koło elektryczne, bo dużo osób przyjeżdża do nas z doświadczeniem pracy przy kole elektrycznym. My natomiast uczymy toczyć na kole kopanym nożnym i na kole drążkowym japońskim. Tu nie trzeba myśleć o obrotach, to praktycznie jest jak z elektryczną lub na pedał maszyną do szycia, wychodzi samo naturalnie. Kiedy kopię koło i zaczyna się praca, sprawdzam, czy nie ma rozedrgania. Koło wytraca prędkość, czy to przez przyłożenie rąk na glinę, czy na stolik, następuje tarcie i koło naturalnie zwalnia. Tak wygląda naturalny proces toczenia. Na początku jest szybkie toczenie, centrowanie. To pierwsze fazy, które otwierają glinę i powstaje wtedy kształt podstawowy. Później, mamy kolejne etapy. Ciągnięcie do góry, jakby dopieszczanie formy, można robić na wolnym kole, szybkość nie jest wtedy potrzebna. Niekiedy ludzie gubią się na kole elektrycznym, bo cały czas toczą na wysokich obrotach, wtedy trudno panować nad kołem. Koło elektryczne jest, według mnie, trudniejszym do nauki toczenia. Poza tym, podczas pracy na nim, towarzyszy nam szum, hałas, wibracje. Wszystkie te elementy mają duże znaczenie.

 

Jak najlepiej zacząć przygodę z garncarstwem? Pójść do pracowni czy poszukać pobliskiego rzemieślnika?

 

Paweł – Pierwszy kontakt jest najczęściej telefoniczny. Wtedy doradzamy tłumacząc, czym jest rzemiosło i jak szeroką wiedzę obejmuje. Podstawową rzeczą na początku tej przygody, która zakończy się sukcesem w postaci fajnej pracy z tym materiałem, to znalezienie nauczyciela czy mistrza, który przekaże wiedzę. Każdy szuka miejsca warsztatów, które przekaże wiedzę najbardziej potrzebą na danym etapie uczenia, począwszy od warsztatów ceramicznych, artystycznych, a kończąc na rzemieślniczych – garncarskich. Przekaz informacji jest zawężony do zestandaryzowanej wersji warsztatowej, która jest pewnym powieleniem popularnych książek o garncarstwie, jak chociażby przykładowo „Wielka księga ceramiki” czy „Poradnik ceramika”. Niewiele jest miejsc, gdzie można otrzymać pełną wiedzę od podstaw: czym jest glina, w jaki sposób zmienia swoje właściwości, jak człowiek się zmienia w kontakcie z tym materiałem. Uważamy, że uczestnicy warsztatów chcą nie tylko nauczyć się techniki wykonania przedmiotu, ale również uczestniczenia w samym procesie jego wytwarzania. Tego właśnie szukają ludzie. Obecna moda „na garncarstwo” to pewna odmiana w życiu, sposób na wyróżnienie się, co do posiadanych umiejętności. To ma największe znaczenie.

 

Jakie wyroby oferuje pracownia i czy one są typowe dla regionu Warmii i Mazur?

 

Paweł – Z tego względu, że obecnie głównym sposobem na zarabianie są działania dookolne, czyli nieprodukcyjne, ale edukacyjne, badawcze i warsztatowe. Ceramiki wytwarzamy niewiele. Rzeczy, które powstają w pracowni są autorskimi interpretacjami przedmiotów ceramicznych, które funkcjonowały w regionie Warmii i Mazur, ale też w obszarze europejskim. Nie zamykamy się w powielaniu form mazursko-warmińskich. Jeżeli chodzi o samą definicję ceramiki naszego regionu, niestety temat umarł, zanim ujrzał światło dzienne. W połowie XIX wieku budowano kolej, region dość szybko się uprzemysłowił. Garncarstwo na Mazurach zaczynało zanikać. Pojawiły się przedmioty wytwarzane fabrycznie. Niemieckie badania etnograficzne, po pierwszej wojnie światowej, nie natrafiły często na przedmioty, które można było nazwać ceramiką warmińsko-mazurską. To, co jest obecnie przedstawiane w publikacjach, to w sumie kilkanaście przedmiotów autorytatywnie uznawanych, przez polską etnografię powojenną, za wizytówkę regionu. Żeby odtwarzać formy charakterystyczne dla naszego rejonu, trzeba sięgać po wykopaliska, po zbiory prezentujące ceramikę z połowy XIX wieku. Prowadzimy takie prace. Stypendium twórcze z dziedziny Twórczość Ludowa, pt.”BIOnaczynia – synergia tradycji i nowoczesności”, finansowane z budżetu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego realizowałem przez cały 2020 r. Przeprowadziłem badania terenowe, następnie kwerendy muzealne i na koniec pracowałem nad rekonstrukcją naczyń do przygotowywania potraw. Zaprojektowałem ostatecznie autorską kolekcję naczyń. Z kolei rekonstrukcję form naczyń z 1853 r. niemieckiego garncarza z Mikołajek o nazwisku Karaś, realizowałem w ramach półrocznego stypendium otrzymanego w 2016 r., w zakresie twórczości artystycznej pt. „Rekonstrukcja wybranego garnituru naczyń ceramicznych (stołowych i kuchennych) z terenu Warmii i Mazur powstałych na przestrzeni XVIII-XIX w.”, finansowanego przez Urząd Marszałkowski Województwa Warmińsko-Mazurskiego, Departament Kultury. W zeszłym roku odtwarzaliśmy ceramikę do gotowania. Okazało się, że nawet najstarsi garncarze w Polsce, nie byli w stanie wykonać tego typu naczyń, czyli zwykłego garnka glinianego do gotowania zupy. Tak się potoczyła historia garncarstwa, że już w okresie międzywojennym wytwarzano niewiele ceramiki, przerwana została kontynuacja przekazywania umiejętności wykonywania pewnych przedmiotów.
Marta – Dopiero rok temu wykonaliśmy rekonstrukcję tych naczyń i serię zdjęć ją przedstawiających, w ramach ministerialnego projektu. Do tej pory nie mamy doświadczenia związanego z szerszą sprzedażą ceramiki, dlatego przystąpimy do przebudowy pracowni. Powstanie sklep, raczej z przedmiotami użytkowymi, przeprowadzimy akcję promocyjną, przebudujemy stronę internetową itp.

 


A jak tradycyjne garncarstwo wytrzymuje konkurencję przemysłową?

 

Paweł – Według naszego oglądu rzeczy, tradycyjnego garncarstwa w Polsce już nie ma. Mam na myśli tradycję polegającą, przede wszystkim, na zachowaniu całego procesu wytwarzania naczyń. Chodzi o wyrób, którego historia jest garncarzowi znana od początku: gdzie kopiemy glinę, budujemy piec, robimy koła. To dla nas jest tradycyjne garncarstwo. Takie rzemiosło można było zachować, roztaczając parasol ekonomiczny nad grupą ludzi, którzy potrafią to robić. Tak się dzieje w innych państwach, gdzie wiadomo, że kubek produkowany metodami tradycyjnymi nie może konkurować ekonomicznie z kubkami z Hongkongu. Tutaj sensowne dotacje byłyby w stanie zachować te umiejętności. My, rekonstruując pewne procesy, ale nie będąc garncarzami z urodzenia, bez pokoleniowego przekazu, mamy świadomość ogromu wiedzy niezbędnej do pracy z naturalnymi materiałami. Do tego jest potrzebna kontynuacja pokoleniowa. Dziadek siedzący w jednym miejscu doskonale zna materiały, z którymi się pracuje i przekazuje te informacje następnemu pokoleniu po to, by utrzymać tradycyjne rzemiosło. Inaczej ta tradycja umiera. Brakuje tutaj pomocy od instytucji powołanych do takiego działania. Tu jest potrzebna pomoc zespołu ludzi, którzy poprowadzą tych, którzy mają wiedzę. Ja mam umiejętności, ale nie jestem w stanie poruszać się w różnego rodzaju projektach, pisać wniosków itd.
Marta – W Janowie Lubelskim jest muzeum i jeździliśmy do niego na ogólnopolskie spotkania garncarzy. Spotykali się tam starzy i młodzi adepci rzemiosła. To są dwa sposoby życia, zarabiania i funkcjonowania. Kiedyś artyści, plastycy nie chcieli być rzemieślnikami, garncarzami, bo uważali, że to ich nie nobilitowało. Tendencja się jednak zmienia, bycie rzemieślnikiem już uszlachetnia. Miasta oferują ogromne możliwości, m.in. tworzenie pracowni rzemieślniczych mających do dyspozycji nowe technologie, nowe kanały promocji. Główna trudność polega na tym, że w mieście nie ma komu przekazać wiedzy. Dużą barierą dla nas są procedury, nie do przejścia, w pozyskiwaniu funduszy krajowych czy unijnych.
Jak rzemiosło może funkcjonować w przyszłości? My tak naprawdę nie produkujemy praktycznie naczyń, zajmujemy się głównie pracami rekonstrukcyjnymi, współpracujemy z wydziałami sztuk pięknych, organizujemy staże, animujemy i aktywizujemy społeczności lokalne przy pomocy rzemiosła, edukujemy, prowadzimy warsztaty.

 

Zawód garncarza był na wsi wysoko ceniony, ale ze względu na pracę z ogniem, garncarze (podobnie jak kowale) byli traktowani przez mieszkańców wsi z szacunkiem, ale także lękano się ich. To prawda?

 

Paweł – To ciekawy temat. Byli rzeczywiście ludźmi z pogranicza, trochę funkcjonujący poza społecznością, bo byli w stanie opanować pewne żywioły, przetwarzać materiały, wytwarzać nowe rzeczy i zawsze byli traktowani z estymą. Prawdą jest też, że kiedyś to był dobrze płatny zawód. Nasza pracownia jest na terenie popegeerowskim. Tu trochę panuje mentalność wiejska przedwojenna, magiczna. My, mieszkając poza wsią, jesteśmy trochę traktowani jako dziwni ludzie. Do nas nie przychodzi się, żeby pożyczać cokolwiek. Witamy się, ale na dystans. Jesteśmy dla nich niestandardowi, może zastanawiają się nad tym, „co oni tam wyprawiają?”. Nasza pracownia jest w pewnym sensie stylem życia, trochę jak w zakonie, w odróżnieniu od miejskiej pracowni nastawionej po prostu na zarabianie, może dlatego jesteśmy postrzegani jak outsiderzy społeczni.

 

Podobno dawniej kobiety rzadko toczyły na kole, tylko zajmowały się zdobieniem, polewaniem gotowych wyrobów glazurą. Coś się z mieniło?

 

Marta – Takie są przekazy. Kto wie, co działo się naprawdę za drzwiami pracowni? Przypomina mi się historia słynnego uczonego. Dopiero ostatnio dowiadujemy się o tym, że Einstein nie pracował sam, że to żona mu wszystko przepisywała. Okazuje się, że kobiety też miały swój udział w różnych wynalazkach. Wydaje mi się, że kobieta zawsze funkcjonowała w pracowni, może to była kwestia jej dyspozycyjności, kiedy mogła siedzieć przy kole, być w pracowni. Sama się z tym spotkałam na Litwie uczestnicząc z Pawłem w zajęciach ceramiki. Na spotkaniach z garncarzami, z dziada pradziada, było niemałe zdziwienie, kiedy siadałam na kole. Zresztą, w języku litewskim nazwa garncarza nie ma rodzaju żeńskiego. Na pewno jest to trudny zawód, ciężka fizyczna praca. Garncarz sam przygotowywał glinę, może to zatrzymywało kobiety w tym procesie, dlatego wykonywały rzeczy bardziej statyczne, delikatne. Wydaje mi się, że teraz to się zmieniło, bo u nas w pracowni większość przyjeżdżających to panie. Bywają często pary, ale wtedy tylko kobiety chodzą na zajęcia ceramiczne.
Paweł – Ta historia sięga swoimi korzeniami czasy, kiedy funkcjonowały statuty średniowieczne i kobieta odgrywała zupełnie inne role. Natomiast najnowsze badania powierzchni naczyń oraz pozostawionych śladów na naczyniach wskazują, że jednak kobiety w pracowni były i być może nawet toczyły na kołach garncarskich, wtedy kiedy mężowie nie byli w stanie tego robić. Podejrzewamy, że mogło to być w poniedziałek, dzień garncarza, kiedy zamówienia czekały, a produkcja musiała iść. Być może były dwie wersje, oficjalna i ta życiowa.

 

Wracając do sytuacji panującej od ponad roku, jak radzi sobie Pracownia w dobie pandemii?

 

Marta – Pandemia zbiegła się z powiększeniem naszej rodziny, więc rozwiązaliśmy umowy z instytucjami, ale też zakończyliśmy udział w cyklicznych, dużych imprezach. Dokończyliśmy pewne zobowiązania, na przykład stypendium, które było w zeszłym roku głównym zajęciem. Gościliśmy na warsztatach Akademię Sztuk Pięknych z Wrocławia, zbudowaliśmy nowy piec, zdywersyfikowaliśmy nasze źródła utrzymania. Pod koniec roku otrzymaliśmy dofinansowanie z Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Warmińsko-Mazurskiego na lata 2014-2020, „Odtworzenie gospodarczego dziedzictwa regionu projekt pt Garncarnia na Mazurach – odtworzenie gospodarczego dziedzictwa regionu w zakresie technologii garncarskich”, więc zwiększyła się przestrzeń warsztatowa i baza noclegowa. Zdecydowaliśmy, że skupimy się bardziej na działaniach w samej pracowni, mniej wydarzeń na zewnątrz. Pojawiło się więcej klientów indywidualnych. Liczymy, że odbędzie się w tym roku czerwcowy Festiwal Wysokich Temperatur – ceramika, rzeźba, szkło. Teraz chcę wprowadzić także trochę zmian w biznesplanie.
Paweł – Pierwszy raz w zeszłym roku, od wielu lat, udało mi się usiąść za krąg i wytoczyć 700 naczyń! Niesamowicie przeżycie. Po prostu odpadły wszystkie zamówienia w ciągu praktycznie dwóch tygodni, więc czymś trzeba było się zająć. Pomyślałem, że jest to ten czas żeby usiąść, jak prawdziwy garncarz. Wszystkie naczynia zostały sprzedane. Wybudowałem też, od dawna planowany, piec do wypału czarnej ceramiki. Wygląda na to, że w naszej sytuacji jest jak u grabarzy, im gorzej, tym lepiej. To pokazuje zmiany, które zachodzą w rzemiośle. Trzeba znaleźć niszę ekonomiczną, która pozwoli funkcjonować, bo wielu ludzi przyjeżdża i patrzy na nas sceptycznie pytając, czy z tego da się wyżyć. Da się, jeżeli odpowiednio się do tego podejdzie. Nie da się powielać modelu sprzed stu lat, tak można tylko w skansenie. W naszych warunkach musimy szukać jakichś alternatyw, by realizować tradycyjne wątki kulturowe z nową ekspresją.

 

W poszukiwaniu alternatyw, mając tak niesamowitą wiedzę praktyczną w tej dziedzinie sztuki, współpracujecie z uczelniami?

 

Marta – Musimy poruszać się w różnych obszarach, oprócz wytwarzania ceramiki jest nauka, warsztaty, promowanie, mówienie o rzemiośle jako sposobie na życie. Szukamy dla Pawła potwierdzenia mistrzowskiego, ale izby regionalne nie mają paragrafu na jego umiejętności, nie ma takiego egzaminu specjalistycznego na mistrza. Paweł uczy rekonstrukcji ceramiki na uczelniach, na wydziałach sztuk pięknych i archeologii. Trzeba było przewertować zarządzenie i zaproponować formę egzaminowania. Padały pytania o kwalifikacje i dyplom Pawła. Nikt nie pytał o umiejętności nabyte podczas wieloletniej pracy! Pierwsze doświadczenie z instytucjami to zamykanie drzwi przed nosem, bo kim my jesteśmy? Dopiero po trzech latach różnych zabiegów i zbiegów okoliczności, zauważono nas. Cierpliwość jest jednak potrzebna w życiu.

 

 

Red. Elżbieta Osińska-Kassa
Fot. Marta Florkowska
Fot. Krzysztof Ludwiczak

 

Podstrony

Powiązane aktualności

Kontakt

tel. (+48) 22 380 98 00
email: sekretariat@nikidw.pl
ul. Krakowskie Przedmieście 66
00-322 Warszawa

2023 © Copyright Narodowy Instytut Kultury i Dziedzictwa Wsi