Nie osiada także na laurach i ciągle wprowadza w czyn nowe pomysły i projekty. Mateusz Gębala opowiada o tym jak być przedstawicielem ginącego zawodu i twórcą ludowym w jednym.
***
Jest Pan człowiekiem wielu zawodów i wielu talentów. Jak sam Pan by się określił? Które zajęcie było pierwsze?
Od dwudziestu lat uprawiam zanikający już zawód zduna. Robię piece, kominki, wędzaki, grille i piece chlebowe. To jest mój podstawowy zawód, ale też pasja, która na szczęście daje mi możliwość zarabiania na życie. Od 2004 roku zacząłem poznawać tajniki sztuki, a zwłaszcza rzeźby ludowej. Rzeźbię w kamieniu i drewnie, maluję także na szkle. Ale pierwsze było zduństwo.
Jak sam Pan wspomniał zdun jest zanikającym zawodem, coraz mniej osób się go uczy i chce uprawiać – skąd zatem pomysł na takie zajęcie?
Ludzie generalnie marzą o tym żeby mieć dom. No a jak uda im się ten dom zbudować, to chcą mieć w nim salon z kominkiem. Ten kominek, a zwłaszcza ogień w nim płonący, zawsze mnie fascynował i przyciągał moją uwagę. Widziałem w tym coś magicznego. Kominek to takie symboliczne centrum domu, jego dusza. To jest bardzo dosłowne, ale również takie symboliczne ognisko domowe. Ogień grzeje, jednoczy, daje poczucie bezpieczeństwa i ochronę. Na początku to była czysta ciekawość. Chciałem się sprawdzić czy sam dałbym radę taki piec czy kominek zbudować i ujarzmić ten ogień. Byłem przeszczęśliwy, gdy okazało się, że jestem w stanie to robić i dać ludziom tę radość i zrealizować to ich marzenie.
Pana kominki i piece nie są jedynie zwykłymi wyrobami rzemieślniczymi. Jeszcze zanim zajął się Pan na poważnie sztuką ludową łączył Pan rzemiosło z działalnością artystyczną. Pana wyroby to piękne projekty artystyczne i wariacje na różne tematy.
Tak to prawda. Praca zduna długo dawała mi satysfakcję, ale że taki mam charakter, że szybko mi się nudzi i szukam nowych wyzwań, to zacząłem te swoje budowle udziwniać i robić różne wariacje. Okazało się, że nie tylko zostało to bardzo dobrze przyjęte, ale że jest więcej takich ludzi lubiących udziwnienia. Dla klientów udało mi się stworzyć np. kominek bajkowy lub w kształcie butelki.
Jak sam Pan powiedział, zazwyczaj piece są w domach, w jednym miejscu, tworzą ten dom. Skąd pomysł na piec na kółkach, z którym można jeździć po świecie?
W 2007 czy 2008 roku znalazł mnie człowiek, który jeździł po imprezach historycznych. Zamarzył mu się piec, żeby mógł piec podpłomyki jak to dawniej robiono, według starego cysterskiego przepisu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem jak to zrobić, ale i tak od razu przyjąłem zamówienie. Zbudowałem piec z okrągłym paleniskiem pompejańskim. Przy okazji wtedy nauczyłem się spawać, bo wymagało to konstrukcji stalowej, którą później obłożyłem postarzanym drewnem. Wyszło to niesamowicie, aż żal było sprzedawać. Zapragnąłem mieć taki piec dla siebie. Przez kilka lat zbierałem materiały, bo to są dość drogie cegiełki i kleje, żeby wykonać drugi taki piec. I zrobiłem go – notabene miałem wtedy rękę w gipsie i cały piec wykonałem pracując głównie lewą ręką (śmiech). Jak pierwszy klient zobaczył, że mam drugi taki piec to chciał go odkupić. Namawiał mnie, namawiał i mu go sprzedałem. No i znów miałem problem, bo znów zostałem bez pieca dla siebie.
Szewc bez butów chodzi a zdun bez pieca?
Tak, przysłowie okazało się prawdziwe. Długo byłem bez pieca, a na dodatek we własnym domu nie mam kominka (śmiech).
W końcu zbudował Pan piec na kółkach dla siebie. Do czego Pan go potrzebował?
Chciałem go między innymi po to, aby móc zaprezentować go klientowi. Dzwonili ludzie i prosili o wybudowanie grilla w ogrodzie, a ja zamiast tego chciałem im proponować piece chlebowe. Grill to nie jest nasza kultura, przywędrował stosunkowo niedawno, z daleka, a my mamy swoją tradycję, którą warto kultywować. Dla naszych przodków to była codzienność, bez której nie wyobrażali sobie życia, podstawa ich egzystencji, centrum domu. Wydawało mi się to ważne, chciałem to przywrócić.
Czyli piecem chlebowym promuje Pan własną, rodzimą kulturę i kultywuje tradycję?
Piece chlebowe to nie jest tylko polski wynalazek, ale w kulturze i tradycji ma stałe miejsce i z całą pewnością jest nam to znacznie bliższe niż grille, więc tak, można tak powiedzieć. Piec zdobył szybkie uznanie środowiska i pomyślałem, że mogę go wykorzystać także do prezentacji tego jak to dawniej wyglądało, do edukacji. Opracowałem więc przepisy na wypieki i sam zacząłem jeździć po różnych miejscach.
Jak już wspomnieliśmy – zawód zduna zanika, a na pewno się przeobraża. Czy uczy Pan kogoś tego zawodu, przekazuje pałeczkę?
Nie uczę, bo właściwie wciąż jestem małym rzemieślnikiem. Nigdy nie udało mi się nawet przystąpić do egzaminu na czeladnika nie mam więc oficjalnie żadnego tytułu, nie jestem zatem upoważniony żeby kogoś uczyć. Poza tym swoje piece buduję sam od a do z, ze wszystkimi szczegółami i elementami, a nauka wymaga przekazania zadań komuś. A ja tego nie chcę, chcę sam w całości brać odpowiedzialność za to, co tworzę. No i nikt by nie zrealizował moich artystycznych wizji, tylko ja mogę to zrobić. Jednak i na polu pedagogicznym się realizuję, bo uczę rzeźby. Założyłem Beskidzką Szkołę Rzeźby. Prowadzę warsztaty rzeźbiarskie dla ludzi w każdym wieku i cieszy się to sporą popularnością.
No właśnie – te artystyczne wizje i projekty dotyczące kominków i pieców były prostą drogą, która zaprowadziła Pana do zajęcia się sztuką ludową i dziś jest Pan również uznanym rzeźbiarzem. Co przemawia do Pana silniej – kamień czy drewno?
Kamień ma więcej wspólnego z pracą zduna. Początkowo wiedziałem jak obrabiać kamień i nie sprawiało mi to problemu, więc zajmowałem się głównie kamieniem. Żeby sprawdzić swoje siły zacząłem startować w różnych konkursach i okazało się, że ten kamień jest moim atutem. To, co dla mnie jest łatwiejsze, dla większości ludzi wydaje się dużo trudniejsze. Z tego powodu nawet gorsza rzeźba, ale w kamieniu, jest wyżej oceniana niż dobre rzeźby w drewnie (śmiech). Długo się więc tego kamienia trzymałem. Ale żeby było urozmaicenie drewno też wprowadzałem i dziś już trudno mi powiedzieć co wolę – lubię jedno i drugie.
Mówi Pan o sobie, że nie jest Pan artystą a rzeźbiarzem ludowym, czyli nie wstydzi się Pan tego określenia „ludowy”. Pytam, bo do tego słowa przylgnęły różne stereotypy. Długo to, co ludowe było uważane za gorsze, za „obciachowe”. Zdarzyło mi się rozmawiać z twórcami, którzy życzyli sobie, by ich nazywać artystami i odżegnywali się od tej ludowości.
Ja się nigdy tej ludowości nie wyrzekałem i nawet nie przyszło mi do głowy żeby to robić. Jestem ze wsi, piece były w każdym domu. Babcia chodziła w sukniach z motywami ludowymi. Byłem otoczony wytworami sztuki czy rzemiosła ludowego. Gwara też u nas jest i w moim domu się tą gwarą mówiło. Poza tym pochodzę z rodziny, która wydała na świat wielu twórców i muzykantów ludowych. Gdybym miał się wyrzekać ludowości to jakbym się miał wyrzec korzeni, swojej rodziny i samego siebie. W tym wyrosłem, to mnie ukształtowało. Choć nie należę jeszcze do Stowarzyszenia Twórców Ludowych, więc nie wiem czy mogę o sobie tak mówić (śmiech). W każdym razie mam duszę artystyczną, ale na nazywanie siebie artystą jestem za mały i nie mam takich ambicji.
Natomiast, jeśli chodzi o podejście do określenia „ludowy” to w ostatnich latach to się zmienia na szczęście. Widać to bardzo dobrze w moim rejonie, czyli na żywiecczyźnie. Jest coraz więcej wydarzeń folklorystycznych, a i młodzi inaczej do tego podchodzą. Kiedyś rzeczywiście tak było, że nawet ci, co tańczyli w zespołach ludowych potrafili się tego wstydzić i nie chcieli żeby ktoś ich zobaczył w stroju ludowym. Dziś już tak to nie wygląda. To się rozwija, czasem aż do przesady bym powiedział. Niektórzy wykorzystują te modę na folk i wręcz trochę gwałcą tę tradycję. Haftują parzenice na dżinsach, w ludowych wyrobach i w stylu ludowym wyrabiają postaci z najmodniejszych bajek telewizyjnych. Czasem trudno odróżnić to, co naprawdę tradycyjne ludowe i tradycyjne od podróbek. Albo w Szczyrku w sklepach z pamiątkami sprzedają wyroby z motywami łowickimi, czyli faktycznie regionalne niby, ale nie z tego regionu.
Zazwyczaj podrabia się to, co modne i cenne, więc jeśli to, co ludowe jest podrabiane i fałszowane to w jakimś sensie może być dobrą oznaką. Dawniej nawet ci, co chcieli sprzedawać ludowe wyroby bali się, że to się nie sprzeda. Dziś takie obawy są coraz rzadsze.
To prawda. Ja obserwuję niektórych takich twórców, rozmawiam z nimi, np. z ludźmi związanymi z zabawkarstwem żywieckim i od jakiegoś czasu przestaje się liczyć chińszczyzna i podróbki. Oni wystawiają i sprzedają to, co robiło się tu od dawien dawna, nie zmieniają techniki ani asortymentu i to się naprawdę sprzedaje. Są imprezy, które mają rangę i nie chcą sobie psuć opinii i tam są wypraszani, ci, którzy chcą handlować chińszczyzną lub tylko udają, że prowadzą warsztaty ludowe.
Można zaobserwować w miastach modę na folk, a jak to wygląda na wsiach?
Często ludzie nie wiedzą, co obok nich może zachwycać. Uważają to za zwykłe, oczywiste. Dobrze, że dziś regiony zaczynają się reklamować. Widzę to obok siebie, że to pozwala nie tylko ludziom z zewnątrz poznać i przyciągnąć ich w jakieś miejsce, ale rozbudza też dumę u miejscowych i jakby uświadamia im, że to, co obok, to, co ich, jest cenne i wartościowe.
Dotyczy to również mnie bezpośrednio. Na mnie przez moje udziwnienia pieców i różne wariacje długo patrzyli przez palce, szeptali po kątach i przestali, gdy okazało się, że ktoś z zewnątrz to docenia. Oczywiście, nie mówię, że wszyscy się tak zachowywali, ale były takie jednostki. Dziś już tego nie ma. Dlatego trzeba nas, którzy coś robimy, ale trzeba też ludzi, którzy o tym piszą, propagują, pokazują, co jest w tym dobrego. Wtedy społeczeństwo się budzi i zaczyna inaczej na wiele rzeczy patrzeć. Tu Instytut ma dużą rolę do odegrania.
Wydaje się być Pan człowiekiem spełnionym. Może się Pan poszczycić pokaźną listą tytułów i nagród: dwukrotne stypendium Marszałka Województwa Śląskiego, miano Osobowości Ziem Górskich czy Skarbu Ziemi Bielskiej. Właściwie mógłby Pan już spocząć na laurach. Jakie ma Pan jeszcze plany na przyszłość?
Generalnie na tym etapie bliżej mi do sztuki niż do zduństwa i z tym są związane moje plany. Na najbliższe lata mam do zrealizowania trzy projekty. Marzy mi się stworzenie galerii PRL, … czyli Plenerowej Rzeźby Ludowej. Mam już na to piękne miejsce. Stały by tam wyrzeźbione postaci naturalnej wielkości i każda przedstawiałaby inny zwyczaj z roku obrzędowego. Chciałbym też dokończyć aktualną realizację cyklu Patroni Europy. Powstaje w piaskowcu sześć rzeźb, trzy są już skończone. Będą to rzeźby kamienne o wysokości 80 cm, z najważniejszymi atrybutami i detalami – będzie, co oglądać. Marzy mi się, żeby to wędrowało po muzeach, ośrodkach kultury, żeby jak najwięcej osób mogło to zobaczyć. A trzeci pomysł to Chrystus Frasobliwy w trzech odsłonach – wyrzeźbiony w kamieniu, w drewnie i namalowany na szkle. Jeśli jednak pyta Pani, czego mi życzyć to jedynie abym w zdrowiu mógł tworzyć do późnej starości.
Tego, zatem Panu życzę. I czekamy na realizację projektów i kolejne ciekawe pomysły. Dziękuję za rozmowę.
Poniżej mała galeria zdjęć wyrobów naszego bohatera. Po więcej zapraszamy na stronę:
https://www.facebook.com/pracownia.rekodziela.gebala/